Dzień rozpoczął się od ambitnych planów, ale coś mnie podkusiło, żeby powtórzyć sobie serię ćwiczeń pokazaną przez Zuzię (czy ten zestaw miał mnei zabić?- hihihi ) i .. skończyło się na naciągnięciu mięśnia/i karku. Tak sobie pofolgowałam, że na kilka godzin byłam kompletnie unieruchomiona. Mój "domowy" lekarz wykorzystał sposoby ożywienia mnie poprzez maści, masaże, aż w końcu pomógł plaster rozgrzewający i kojący ból. Co prawda ruchy głowy były znaczie ograniczone, ale mogłam niczym wyniosła hrabina uczestniczyć w rodzinnej uroczystości - ślubie kuzynki Dawida. Później było nieco lepiej i udaliśmy się na obchody Dni Ziemi Pszczyńskiej. Występy głównie zespołów irlandzkich, oraz rodzimych z muzyką celtycką słyszalne z każdego zakątka parku i rynku umilały nam pobyt w Pszczynie.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz